poniedziałek, 16 czerwca 2014

Rozdział I. Między wódką a zakąską.

Od dobrych dwóch tygodni padał rzęsisty deszcz, zalewając wszystko dookoła. Dachy nędznych domostw przeciekały, zalewało chaty, polne drogi zamieniły się w jedno, ciągnące się przez wiele stai grzęzawisko. I kb unikna samych polach stała woda, więc nijak nie dało się przejechać wozem. Może przejść się piechotą to tak, ale nie dało rady, jak dupy nie chciałeś zmoczyć. A wielu nie chciało. Dlatego wszyscy z całej wioski siedzieli w karczmie.
- Masz ci babo placek! Kto, kurwa, chciał na to obszczane zadupie jechać, kto, się pytam? No i proszę, teraz nie wyjedziem, zaleje nas ten chędożony deszcz, tyle wam powiem, o!
Każdy dobrze wiedział, że to dziewczyny chciały tu jechać. Od niecałego tygodnia non stop jechali szlakiem, zatrzymując się jedynie za potrzebą lub by przenocować, ale dziewczęta, chociaż proste i ubogie, swoje potrzeby mają i muszą się czasem wykąpać się i odpocząć, no, może i też zarobić... Poza tym, nie tylko panienkom rzycie zdrętwiały od ciągłego siedzenia i podskakiwania, bo drogi tutaj to oni mieli okropeczne, nierówne i pełne dziur.
Historia ta zaczęła się od młodego barda który pobrzdąkiwał na starej i zniszczonej lutni w jakiejś marnej karczmie na obrzeżach Middenheimu. Zapił się tak, że bredził od rzeczy i ledwo chodził, dlatego mocno się zdziwił, gdy w jego łóżku rano znalazł śpiącą, równie śliczną co rudą dziewuchę. Oboje ciągnęło w świat, więc zabrawszy ze sobą jeszcze jedną panienkę, wyjechali. Tułali się, od miasta do miasta, on grał i śpiewał, one zabawiały ludzi tańcem i jakoś się żyło, ale z czasem ziomków przybywało, każdy dodawał tej wędrownej trupie czegoś specjalnego, inni przyłączali się tylko przejazdem, by towarzyszyć sobie na szlaku, inni zostawali. Właśnie tak z bandy włóczykijów stał się burdel na kółkach z ochroniarzem dziewczyn, bardem, bankierem i wędrownym kapłanem Sigmara na dodatek.
Nikt nie chwytał co ich trzyma razem. Jakieś porachunki, czy długi? Dziwki jak dziwki, zarabiają, bankier pilnuje pieniędzy, krasnolud za to czy klienci zapłacili, barda pcha do ładnych dziewczyn, więc jedzie z nimi chędożąc bez liku, a kapłan najpewniej wyznaczył sobie za cel nawrócenie ich...
Nikt nie pomyślałby, że dziwki mordują, bankier tylko rozgląda się by coś podwędzić, krasnolud dostaje działkę za wyrób broni, bard przewodzi tą całą akcją a kapłan choć cichy i pokorny, potrafiłby bez skinienia głową spalić całą wioskę z matkami i dziećmi posądzając o herezję.

Wracając, utknęli na jakimś zadupiu na skraju Bretonnii, z pięcioma domostwami na krzyż, bez porządnej drogi. I zaczęło lać. Powoli zaczęło im się nudzić, Alexisowi skończył się repertuar, lutnię ktoś zwędził, a na samym śpiewaniu nie da się wyżyć, zwłaszcza, że od karczemnej wódki chrypnie gardło. Dziewczyny nie miały z kim się chędożyć ani kogo mordować, toż to tylko kilka wieśniaków bez grosza przy duszy, na dodatek wierzący, więc i Ross nie miał się do czego przyczepić. Denaros, chociaż krasnolud, przyjęty w karczmie został z otwartymi ramionami gdy tylko zaczął przegrywać pieniądze burdelu w karty z wieśniakami. Cyros podrywał karczmarkę, pewnie bardziej dlatego, że miała w pokoju ich wydatki, niż dlatego, że miała ogromne cycki. Tego jakoś nigdy nie pchało do kobiet.
Kolejny deszczowy wieczór spędzali na wydawaniu ostatnich groszy na trunki. Denaros chrapał w najlepsze na ławie, nikomu nie chciało się go zanieść do pokoju, bo chociaż był mały, to gruby i ciężki jak krowa. Cyros żłobił sztyletem w stole, Ross dyskutował z wieśniakami i dziewczynami siedzącymi na ich kolanach, Alexis przy stole rzucał kurwami na prawo i lewo, a Enid jako jedyna, która nie wdzięczy się do pospólstwa, bo nie ma po co, żłopała piwo z kufla.
- Zawrzyj już tą mordę, Alex. - warknęła pod nosem i dopiero teraz okazało się, jak bardzo jest pijana. - Więcej już nie zdzierżę.
Cyros uśmiechnął się pod nosem i mimowolnie zaczął gładzić swoją kozią bródkę, z którą było mu niesamowicie do twarzy, bo dodawała mu tajemniczości. Na ogół był bardzo przystojny, o ostrych rysach twarzy, ciemnych oczach i włosach, oraz szczupłej posturze. Ci dwoje zawsze mieli sposobność walczyć. Jak pies z kotem. Alex podchmielony zrzędził i klął, a Enid pijana była bardziej zadziorna niż normalnie. Zawsze wszczynali bójki.
- Zamknij się, ladacznico. - odpowiedział chłopak niewyraźnie, ale i agresywnie. - Ty chciałaś tej chędożonej karczmy! Po jakie diabły!? - zerwał się chwiejnie i nachylił nad dziewczyną. - Kobiecą intuicją mnie przekonywałaś! Szczę na nią! Nic tylko siedzimy tu i marnujemy pieniądze, zamiast zarabiać!
Teraz Enid się podniosła, a stojąc była jego wzrostu, więc raczej chłopak nie miał przewagi, co też potwierdzał jej zacięty wyraz twarzy.
- Jeśli chcesz, to może być to twój ostatni wieczór w tej chędożonej karczmie.- również nachyliła się nad nim i uśmiechnęła z satysfakcją. - Wystarcz poprosić.
- No, jak poprosisz, to i ja jej pomogę. - odezwał się Cyros bawiąc się sztyletem.
- No, co ty na to, grajku? - dodała Enid cicho. Ona umiała zabijać już wtedy, Alex tylko dowodził i udawał słodkiego chłopaczynę.
Alexis się zagotował. Już wszyscy wiedzieli, ze za chwile dostanie furii, a w karczmie będą mieli istny najazd Chaosu, ale nikt nawet nie kiwnął palcem by go przytrzymać. Enid potrafiła skutecznie go rozbroić i powalić na ziemię, nie trudząc się przy tym zbytnio.I najprawdopodobniej tak by się stało, gdyby drzwi frontowe nie otworzyły się z hukiem i nie wparowało do środka pół tuzina strażników.
Wszyscy zamarli, łącznie ze zgrzytającym zębami Alexisem. Po chwili ich oczom ukazał się mężczyzna, wysoki i ogromny w czarnej zbroi, która lśniła tajemniczym blaskiem i przemokniętą peleryną okrywającą szerokie, potężne ramiona. Był w kwiecie wieku, o niemal gładkiej, surowej twarzy ze śladami zarostu. Ciemne oczy błyszczały pod prostymi brwiami. Nie mógł mieć więcej niż 30 lat, mimo to splątane, mokre włosy, przycięte na wysokości linii szczęki miały srebrzysty kolor. Nawet ociekający wodą był dostojny i niebezpieczny. Przebiegł bystro wzrokiem przez salę pełną ludzi, leniwie ściągając rękawice.
Gdy Enid go zobaczyła, jej oczy zalśniły. Był taki zimny, a szczerze powiedziawszy, tylko tacy mężczyźni ją pociągali. Dlatego wyprostowała się i poprawiła rudy kosmyk który spadł jej na twarz. Będzie mój, pomyślała wierząc mocno w swoje słowa. Będzie mój.
- Karczmarza gdzie wywiało? - przemówił mężczyzna oschle, rzucając mokre rękawice na ladę. Jego wzrok zatrzymał się na Enid, która przytrzymała jego spojrzenie na kilka sekund, aż nie nadleciał gruby, ubrany w fartuch mężczyzna.
- Już idę, panie! - zawołał zbiegając ze schodów. - Już lecę... - zadyszany skłonił się głęboko, wycierając dłonie o szmatkę. - Wybacz najmocniej, lordzie Runge. W czym mogę służyć?
- To na tym zadupiu mają lorda? - wyrwało się Alexisowi ledwo dosłyszalnie. Już zapomniał o wojnie z Enid, dostrzegł nowe możliwości... Ale i ona je dostrzegła i nie zamierzała z nich rezygnować.
- Poproszę pokój dla mnie i mojej straży. Chciałem również z tobą porozmawiać... - powiedział, z lekką złością spoglądając po ludziach, którzy wciąż tępo wpatrywali się w nowego gościa, będąc cicho jak makiem zasiał. I chyba to zrozumieli, bo nagle w jednej chwili wszyscy powrócili do wcześniejszych czynności.
Wśród gwaru już nie było słychać słów jakie wymieniali lord z karczmarzem, dlatego Enid darowała sobie podsłuchiwanie. Za to złapała Alexa za kołnierz i przyciągnęła gwałtownie do siebie.
- Nie wiem co ci się zrodziło w tej durnej główce, mój drogi, ale teraz będziemy działać po mojemu. - warknęła stanowczo. - Ja zawsze mam rację, z a w s z e, rozumiesz? Oto dlaczego tu jesteśmy, mamy lorda przed nosem i będzie on lada chwila mój, tylko postaraj się żeby nikt nie pisnął, że jestem dziwką. Po raz kolejny uratuję ci dupę, tylko rób co mówię. I dawaj miedziaki, muszę się dowiedzieć kim on jest a za darmo mi nie powiedzą...
Chłopak zamrugał, bo właśnie jego duma toczyła walkę ze strachem, ale z drugiej strony nie chciał niczego zepsuć i musiał zaufać dziewczynie. Kiwnął tylko głową, a ona go puściła. Rzucił na stół mieszek i odwróciwszy się na pięcie wyszedł. Cyros ze zdziwieniem przyglądał się Enid. Nie chciał wszczynać bójki, ale ciekawość wygrała.
- Chcesz go?
- Chcę. - odpowiedziała tylko. Zabrała mieszek i wyszła.

***

- Przybył tu z resztą swojej straży, czyli w sumie ósemka, bo dwoje pilnuje łódek na których przypłynęli. Cóż... wody jest więcej niż myśleliśmy. Wracając, kawałek stąd jest ogromne zamiszcze należące do owego Runge. Stare i zakurzone, bo mieszka tam tylko on sam. A tej straży, to miał masę tylko pomordowało ich coś co wlazło do zamku. To o tym chciał gadać z karczmarzem. Pytał o ewentualnych Łowców przebywających w karczmie, bo najwyraźniej mamy w podziemiach masę Skavenów, które miały jakiś dostęp do lochów w jego zamku. Gdy ich zalano, jakoś zburzyli ściany i wleźli do zamku Runge. Jako, że szczury wzięły ich z zaskoczenia, połowa ochrony poszła się chędożyć. Ledwo uciekli. Chce się ich pozbyć, bo nie ma biedak gdzie mieszkać... - Enid usiadła na ławę, zakładając nogę na nogę. - Za pomoc się odwdzięczy.
- Aargh, idziemy na skurwieli! - rozdarł się Denaros unosząc topór, a był to jedyny dźwięk jaki wydano w tym pokoju. Dziewczyny wywróciły oczami, Alex z resztą tak samo. Cyros tylko pokiwał głową w zamyśleniu a Ross poklepał młot o który się opierał.
- Nie jesteśmy Łowcami. Jesteśmy zamtuzem na kółkach którzy od czasu do czasu poderżną gardło niewdzięcznikowi który nie zapłaci wystarczająco za dużo, a ty chcesz pchać się na Skavenów? - zaczął z wyrzutem Alex. - Widziałaś to cholerstwo kiedykolwiek!? To nie zwykłe szczury, to ma prawie 2 metry i jest cholernie wredne. Chcesz wysłać nas na hordę Skavenów podczas gdy sama będziesz się pieprzyć z tym paniczykiem?!
- Uspokój się. - odezwał się Denaros, jedyny prawdziwy wojownik z całej ich grupy. - A tyś kiedy widział Skavena? Gównoś widział! Za to ja widziałem ich mnóstwo i poza tym, że są ode mnie trzy razy większe, to też warto zauważyć, że są tępe jak but i tchórzliwe jak pies. Wzięli się za straż tylko dlatego, że wszyscy spali. Po cichu każdy może. - dodał wzruszając ramionami. - Ja mogę iść.
- I ja. - powiedział niskim głosem Ross. Po za tym że by kapłanem, był i wojownikiem który stoczył dużo walk z Chaosem. - Mój młot już dawno nie smakował krwi Chaosu.
- A my co?! - krzyknęła jedna z dziewczyn zrywając się z krzesła. - Połowa z nasz to zwykłe dziewczyny, co mamy robić?
- Faktycznie, zawód kurwy ma swoje wady. - wycedził przez zęby krasnolud.
- Lepiej pozbyć się tych dwóch strażników i ukraść łódź. Odpłyniemy, a reszta nawet nas nie zauważy. - rzuciła dyplomatycznym tonem druga. - Jeszcze dzisiaj w nocy.
- Niech nawet ci się nie śni! - warknęła Enid. Wszyscy już zauważyli, że poluje na lorda. - Chędożeni idioci! Popłyniemy do tego zasranego zamku, zastawimy pułapkę na szczury, posypiemy trochę trutki i tyle. - odwróciła się do dziewczyny która wciąż stała i chciała się buntować. - Jeżeli nie umiesz walczyć, kochana, to proszę mi zważ jakąś truciznę. Reszta won jej pomóc. Alex, przydasz nam się jak gówno na podeszwie, idź lepiej pośpiewać na dół. Będziesz całował mi rączki jak wyjdziemy z tego cało. A ty Cyrosie idź zapłać karczmarzowi za pobyt, tylko potarguj się jakoś porządnie... - Przeczesała włosy palcami, patrząc jak dziewczyny się krzątają. Jedna wpadła na krasnoluda i słysząc jego klniecie, oglądnęła się dookoła nie zerkając w dół i wykrztusiła niewinnie "A co to się dzieje, głos słyszę a nikogo nie ma. Duchy tu mamy czy co?". Krasnolud ponowił bluzganie, aż Enid musiała go powstrzymać. - Denarosie, przestań się rzucać i przygotuj mi jakąś broń... Później razem z Rossem pomyślcie o tym jak to skurwysyństwo załatwić. - Wstała i ruszyła do drzwi. - Idę załatwić resztę spraw. Pogadam z lordem o tym, że podjęliśmy się zadania. Zobaczymy się jutro rano przy łodzi...
Prześlizgnęła się przez uchylone drzwi zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować i ruszyła ku izbie którą dzieliła z innymi dziewczynami. W spokoju zrzuciła z siebie letnią, cienką suknie i przebrała się w obcisły, ciemny strój podróżny. Wyglądał on jak typowy strój męski, tylko że o damskim kroju. Trzeba było powiedzieć, że na nawet z koszulą zasznurowaną pod szyję, idealnie opinała jej kształty i prezentowała atuty. 
Nie zastanawiała się ani chwili jaką grę rozegrać, by lord był jej. Tym razem nie zamierzała grać, będzie sobą i tylko sobą. Po raz pierwszy zależało jej na kimś tak bardzo. Poza tym, nie była ślepa. Lord był zgorzkniałym, samotnym mężczyzną który nie da się nabrać na słodkie uśmieszki i mruganie byle kogo. Inaczej będzie walczyła o jego zainteresowanie...
Odnalazłszy odpowiednie drzwi zapukała w nie głośno kilka razy. Od razu usłyszała twarde i donośne "wejść", więc otworzyła szybko drzwi i stanęła w progu. Siedział na krześle, pochylając się nad księgą z piórem w dłoni. Widząc ją wyprostował się lekko. Nie dało się nie zauważyć lekkiego zdziwienia na jego twarzy na widok dziewczyny, jednak po chwili znów zamieniła się w maskę obojętności. Niedbale omiótł ją spojrzeniem, zatrzymał się na twarzy, równie obojętnej co i jego. Patrzył na nią uważnie, przewiercając wzrokiem na wylot, odczytując wszystkie myśli i uczucia. Enid po raz pierwszy w życiu poczuła na plecach dreszcz który wywołał sam wzrok mężczyzny i któremu nie mogła się oprzeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz